Strona główna
Aktualności
Regulamin Klubu
Ceryfikat
Sylwetki hodowców
Hodowane odmiany
Cele Klubu
Materiał do dyskusji
Wzorzec
Kolory
Regulamin wystaw
Nasze zebrania
Nasze wystawy
Linki
Nasz baner
Mapa strony


Wielkość liter:A A A A


Sławomir Wróbel - Stara szkoła /wywiad i zdjęcia/

Tym razem zawędrowaliśmy nie tak daleko od rodzinnych stron, bo zaledwie kawałek na północ, która sokołami stoi. Dziś mamy przyjemność wybrać się w podróż do czasów, kiedy gdańskie były trochę inne niż dziś. Rozmawiają: Sławomir Wróbel, Władysław Styczyński i Piotr Styczyński

Zdjęcie osób

Piotr: Dzień dobry Panie Sławku, jak się Pan miewa?

Sławomir: Cześć, dobrze. Zapraszam.

Piotr: Jak to było kiedy był Pan jeszcze dzieckiem? Co Pan pamięta z tego okresu?

Sławomir: Wraz z rodzicami mieszkaliśmy w tej dzielnicy. Obecnie wokół jest sporo zabudowań, a Gdańsk rozrósł się i to dość mocno. Ale w tamtym okresie to była ostatnia dzielnica miasta. Nie było tutaj bloków, a ludność zajmowała się głównie rolnictwem. W latach 60-70 były tutaj pola i lasy. Nasz dom był usytuowany na górce skąd miałem widok na cale miasto. Gołębi było tutaj całe mnóstwo, co drugi, trzeci dom miał gołębnik. Hodowano przeważnie pospolite gołębie, może bociany i srebrniaki. Pierwszy gołębnik zrobił mi tata kiedy miałem 7 lat. Była to budka, która stała w garażu. Babcia, której byłem ulubionym wnukiem, ubłagała sąsiadów o ptaki dla mnie. Niestety nie do końca wiedząc jak z nimi postępować, wypuściłem je po krótkim czasie, a te przepadły. Babcia jednak się nie poddała i bardzo chciała żebym miał coś swojego. Znowu poszła do sąsiadów i tym razem dostała "piszczki" bocianów lub srebrniaków - nie pamiętam dokładnie, te się zaadaptowały i zostały ze mną na długo.

Piotr: A lata młodzieńcze i krajobraz tych terenów?

Sławomir: Mój dziadek hodował świnie, pewnego dnia pojechałem z nim do zespołu szkół w innej dzielnicy - Ujeścisku, do woźnego, który miał dla nas przygotowane zlewki dla świń. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem sokoły gdańskie i bardzo mi się spodobały - to były czarne mazry. Miał ich ok. 30 szt. Była późna jesień i miałem okazję zobaczyć ich lot. Od wtedy zaczęły mi się marzyć właśnie one. Jednak to jeszcze nie był ten czas. Później, jako młody chłopak dostałem parę orlików i dwa młode, wtedy zetknąłem i zacząłem się interesować trochę rasami ze wschodnich regionów. Świetnie sobie radziły w powietrzu i lubiłem je obserwować. Latały jedną, dwie, a bywało, że i trzy godziny.

W młodzieńczych latach nauczyłem się budować gołębniki i wszystkie jakie miałem w swojej karierze do dziś, wybudowałem sam. W wieku 14, czy 15 lat nauczyłem się spawać. Potrzebowałem kosz dla gołębi, więc nie było lekko, wszystko trzeba było wykonać samemu. Mój tata pokazał mi jak używać narzędzi i jakoś sobie poradziłem. Nawiasem mówiąc to właśnie niejako dzięki gołębiom zdobyłem swój pierwszy zawód - spawacza. Jako jedyny miałem porządną "rawkę", służącą do łapania gołębi. Tutaj wszyscy byli "gołębiarzami". Często zdarzały się przepychanki pomiędzy chłopakami o złapane gołębie. Pamiętam, że pewnego razu kiedy chodziłem jeszcze do szkoły podstawowej starszy ode mnie sąsiad gonił stadko nowych srebrniaków. Był wieczór i tylko jego gołębie były w powietrzu, moje siedziały na dachu, chciałem je wpuścić do środka, ale nie mogłem się oprzeć i lekko je spłoszyłem. Wtedy złapałem najwięcej gołębi na raz, bo ok. 10. Z racji tego, że moja krata była porządna przy zamykaniu wydawała charakterystyczny dźwięk. Pewnie się domyślasz jaka była reakcja sąsiada w momencie gdy ten dotarł do jego uszu? Kilka tygodni chodziłem do szkoły na około, żeby nie przechodzić koło jego domu (śmiech).

Hodowla i łapanie ganianych gołębi były bardzo popularnym sportem wśród mieszkańców Suchanina. Młodzież nie miała do dyspozycji elektroniki, a pierwsze komputery do użytku wchodziły nieco później i były trudno dostępne oraz bardzo drogie. Zwierzętami pasjonowałem się od zawsze, gołębie dużo mi dały. Pierwsza praca, zachęciły mnie też do nauki. Kiedy tata wybrał się na wywiadówkę i okazało się, że moje oceny, powiedzmy nie były najlepsze ., miałem szlaban na gołębie na 2-3 miesiące. Ale tata obiecał, że jeśli moje wyniki się poprawią to dołoży mi coś od siebie do mojego hobby. To była bardzo dobra motywacja i dzięki temu podciągnąłem się w nauce. Co więcej byłem jednym z najlepszych uczniów i zostałem gospodarzem klasy. Zacząłem też sporo czytać i to zostało ze mną do dziś.

Piotr: A gdańskie? Kiedy zaczął Pan przygodę właśnie z tymi ptakami, bo to właśnie z nimi każdy kto Pana zna kojarzy?

Zdjęcie Mazer

Sławomir: Sokoły zawsze mi się marzyły, bo to był dobry, drogi towar. Wyglądały fantastycznie i były takie inne niż wszystkie gołębie, które wcześniej znałem i które wszyscy trzymali. Jednak na pierwsze egzemplarze musiałem zarobić sam. W tym celu podjąłem się pracy w rozlewni wody gazowanej w Sopocie. To była praca na dwa tygodnie w czasie ferii zimowych. Za wszystkie zarobione pieniądze kupiłem dwie pary sokołów. Niestety ze względu na swój brak doświadczenia w obyciu z tymi gołębiami, potraktowałem je jak każde inne. Jak się okazało, miały one zupełnie inny charakter. Po tygodniu wypuściłem je z gołębnika i koniec historii, więcej ich nie zobaczyłem. Bardzo się wtedy rozczarowałem i zniechęciłem. W zasadzie dopiero po 22-23 roku życia znów zacząłem się nimi żywo interesować i szukałem informacji, wiedzy o tych ptakach. Usamodzielniłem się, miałem stałą pracę i zakończyłem służbę wojskową, która była obowiązkowa, dzięki temu nie miałem większych przeszkód, aby na poważnie zająć się hodowlą gołębi. W wieku 24-25 lat, czyli w latach 80 nie było w mojej okolicy żadnych hodowców na wysokim poziomie, których bym znał. Brakowało mi kontaktów. Zacząłem kupować lepsze gdańskie, które wpadały mi w ręce na rynku. Najczęściej nie udawało się ich okiełznać i stare gołębie ginęły. Z młodymi było trochę lepiej. Miałem wtedy ok. 40-50 ptaków. Oczywiście nie miałem wtedy pojęcia jak łączyć je w pary. Wtedy na rynku w Tczewie pewien starszy pan kupił ode mnie gołębia, który do niczego mi nie pasował - dlatego chciałem go sprzedać. Pytał o niego, skąd go mam, itd. Ciąg dalszy tej historii jest jak z filmu. Po pewnym czasie, ok. pół roku, przechadzając się po sąsiedniej dzielnicy pomiędzy blokowiskami zauważyłem stado latających sokołów gdańskich w rysunkach sroczych - czerwone. Zacząłem pytać napotkane osoby o te ptaki i o ich właściciela. Odpowiedzieli, że w bloku na trzecim piętrze mieszka "Pan", który trzyma gołębie na balkonie. Od razu się tam udałem, ku mojemu zdziwieniu, przed moimi oczami ukazał się ten sam człowiek, któremu sprzedałem gołębia na rynku w Tczewie. Zaprosił mnie do siebie, chwilę porozmawialiśmy. Gołąb, o którym była mowa to czerwona szpica. A tajemniczym nieznajomym okazał się Pan Władysław Gajewski, mój późniejszy mentor. Tydzień lub dwa później zaprosiłem go do siebie, żeby obejrzał moją hodowlę. Jak się okazało ze wszystkich ptaków, które tak skrzętnie kupowałem kazał zostawić mi tylko dwa.

Cała wiedza jaką posiadam pochodzi od niego. Pamiętam, że miał bardzo dużo książek. Kiedy go poznałem miał już jakieś 70 lat. Pan Władysław wziął mnie pod swoją opiekę, szkolił, opowiadał, pokazywał różne gołębie i odmiany, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Uczył mnie jak prawidłowo je łączyć w pary. O ich charakterze i lotowaniu. A także wiedzę, którą jemu przekazywali starsi. Oprócz mnie Pan Gajewski uczył również twojego tatę. Od tego momentu zaczęła się hodowla z prawdziwego zdarzenia, bo Pan Władek nadzorował nasze hodowle.

Zdjęcie czarna sroka

Piotr: To usiał być niesamowity człowiek!

Władysław: Tak, pamiętam jak w 1986 roku postanowiłem, że będę hodował gołębie sam, bez współpracy z moim tatą, a twoim dziadkiem, Bogdanem. Kupiłem ok. 30 szt. sokołów z różnych miejsc i zaprosiłem Pana Władka, aby się pochwalić nowymi nabytkami. Pan Gajewski brał po kolei każdego gołębia, mówił czy to samiec, czy samica i z jakiej linii się wywodzi, skąd go kupiłem itd. itd. Wiedział o nich wszystko, mimo że widział je u mnie pierwszy raz, a ja nic mu nie mówiłem. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

Piotr: A jak wyglądały tamte gołębie? Były inne czy takie jak te dzisiejsze?

Sławomir: Sokoły z tamtego okresu były bardzo różne. Jedne były lepsze, inne gorsze, ale nigdy nie było u nich problemu z budową, figurą, charakterystyczną postawą, czy "budą". Każdy hodowca kładł nieco większy nacisk na inne cechy. W swojej hodowli zrobiłem błąd dokładając do starej niezmienionej linii jednego gołębia z domieszką krwi niemieckiej, czyli powiedzmy już tych gołębi ulepszonych poprawionych - jeśli w ogóle można to tak nazwać. Nawet po 4-5 latach, mimo że taki manewr zrobiłem tylko raz, żeby poprawić głowę w tej linii gołębie te nie odzyskały już pierwotnej lotności jaką posiadały zanim popełniłem ten feler.

Dopiero koło lat 90, kiedy granice się otworzyły, a do Polski zaczęły spływać gołębie z Niemczech, sokoły zaczynały tracić właściwości lotowe. Praktycznie do lat 80 ptaki te były hodowane w czystości rasy i nikt nie ważył się ich krzyżować z innymi gołębiami, a nawet nie wolno było mieszać poszczególnych odmian np. białych z czarnymi. To była święta zasada wszystkich hodowców, żeby nie psuć walorów tych gołębi. Kładziono na to bardzo duży nacisk, jak się dziś przekonujemy nie bez powodu. Bo sokoły gdańskie to niezwykła rasa, bo nie dość, że ładnie wygląda to i świetnie lata. A do tego tak wiele wariantów kolorystycznych.

Zdjęcie falbunt

Władek: O tym mieszaniu to prawda, mój tata opowiadał mi, że w czasie okupacji ktoś sparował czarnego gołębia z białym, konsekwencje były nieciekawe. Jeden z niemieckich żołnierzy, który miał pojęcie o tych gołębiach się o tym dowiedział. Hodowca trafił do obozu, a na dodatek za karę musiał tam dotrzeć na własnych nogach. Więc coś w tym musi być, skoro tak dużą uwagę przykładano do tej zasady.

Piotr: Przypominam sobie jeszcze, że podczas rozmowy z czterokrotnym mistrzem Europy w tej rasie, że w swojej hodowli prowadził selekcję na lotność. Mówił, że dobry gdański lata, a słaby nie. To tak jakby te jego charakterystyczne cechy budowy determinowały lotność. Dzięki temu zdobył wiele tytułów. Bardzo ciekawe.

Sławek: No tak, coś w tym jest skoro przy zakupie nowego gołębia pierwsze co, to liczyło się lotki. Zdarzały się egzemplarze po 14 lotek, ale tych raczej nikt nie chciał. Normą było 18 lotek, a gołębie z 20 i więcej lotkami były najbardziej chodliwym towarem. Pewnie hodowcy od wielu lat stosowali zasady, nawet nie wiedząc dlaczego, tak robił dziadek, tata i tak się po prostu robiło nawet nie zastanawiając dlaczego.

Władysław: A pamiętasz jak Gojke sprzedawał gołębie do Anglii? "Hanasz" pisał w listach z pytaniem czy to źle jak młode gołębie wychodzą im z 21 i więcej piórami w ogonie.

Zdjęcie: czerwona sroka

Sławomir: Pan Gajewski nauczył mnie wielu rzeczy, sam wyhodował czerwone sroki z gdańskich. W tym procesie nigdy nie było domieszki obcej rasy. Dokładał stare pierwotne odmiany jeszcze z okresu międzywojennego, np. sroki białoogoniaste. Kol. Alfons Labuda ma zdjęcie z lat 60 z takimi gołębiami. Dalej buntry i różne gołębie pochodzenia sroczego, ale nigdy jednokolorowych czy mazrów. W końcu Pan Gajewski tak "wykombinował", że zrobił sroki w pełnym rysunku, choć zajęło mu to wiele lat. Na szczęście znalazło się dwóch takich wariatów którzy się tym zajęli i pomagali w tych pracach, a później pracowali nad utrwaleniem tego rysunku. Czyli Wróbel i Styczyński. Więc jedna sprawa to rysunek, druga kolor. Musiał być intensywny, aż wiśniowy. Taki był plan.

Możemy być z nich dumni, bo nie wyhodowali ich Niemcy czy Szwajcarzy, a Polak, Pan Gajewski na Morenie w małym gołębniczku, bardzo urokliwym i czystym. Ptaki te szły w górę i świetnie latały w bardzo charakterystyczny dla sokołów sposób. Dlatego czerwone sroki są moim oczkiem w głowie, bo sam nad nimi pracowałem. Z tamtego okresu pamiętam jeszcze sroki czarne, niebieskie, żółtych nie było. Teofil Glaza z Tczewa miał te białoogoniaste - wiśniowe. Były też szpice i faulogi, sporadycznie trafiały się też krymki. Myślę, że teraz kiedy będę miał trochę więcej czasu na gołębie, wrócę do korzeni. Co prawda jeśli chodzi o stare linie to została mi już bardzo niewielka pula genetyczna, ale wciąż jest i mam nadzieję, że na nowych dwóch gołębnikach lotowych uda mi się zrobić kawał dobrej roboty.

Do hodowli sokołów w odmianach sroczych zawsze brakowało chętnych, bo miały gorsze głowy niż odmiany hodowane równolegle. Było ich też mniej, a i nie mieszano odmian, więc ich hodowla to ciągłe wyzwanie. To zniechęcało, bo hodowcy wolą gotowy produkt, który można postawić na wystawie, a ten zdobędzie fantastyczny i bezcenny puchar.

Zwiedzając gołębniki starych już albo nieżyjących hodowców z Tczewa, bo tam właśnie było ich najwięcej, rzucił mi się fakt, że każdy, ale to każdy hodowca miał w gołębniku jednego lub dwa arelekiny. Używano ich do remontu stada i odświeżenia krwi.

W 1996 roku z Twoim tatą zostaliśmy sędziami, egzamin zdawaliśmy u Pana Czepczyńskiego. Zwiedzaliśmy wystawy jak polska długa i szeroka. Staraliśmy się wszędzie pokazywać nasze ptaki, ale dostawaliśmy niezłe lanie, bo zawsze znalazł się ktoś lepszy w innej odmianie, to było logiczne. Wtedy uznaliśmy, że można by wyodrębnić nową rasę. W 1997 roku tworzyliśmy wzorzec gdańskiego wysokolotnego o rysunku sroczym, bo nazwa sokół gdański już funkcjonowała w oficjalnej nazwie we wzorcu polskim. Przez pewne zawirowania nie wszedł on w życie. W naszej pracy nad tym projektem pomógł nam dr ornitologii Antonii Teneta z Krakowa. Prowadził badania genetyczne na naszych gołębiach. Nasze poczynania ujął w swojej książce, a rysunki do wzorca robił Pan Czepczyński.

W kolejnych latach moja hodowla stanęła w miejscu ze względu na pracę i sytuację życiową.

Zdjęcie rutnunt

Piotr: A kluby hodowców sokołów gdańskich? Jak rozpoczynały swoją działalność?

Sławomir: W latach 90 twój tata próbował stworzyć, klub który notabene zaistniał w Tczewie, ale po kilku latach działalności się rozpadł. Rozpadł się też związek w Tczewie, a hodowcy rozproszyli się. Ja trafiłem do Malborka. Po tym jak sytuacja w firmie unormowała się, pojawiłem się na Bałtyckiej Wystawie - możliwe, że nawet na krajówce w 2005 lub 2006 roku. Jakość gołębi była wtedy naprawdę tragiczna, tak to pamiętam. Wygrywały gołębie "rynkowe". Na raz dowiaduje się, że sokół gdański już nie jest sokołem, a gdańskim wysokolotnym, że jest nowy zmieniony wzorzec - niemiecki tylko przetłumaczony, który nie uwzględnia odmian starych, które Niemcy uznali już za wymarłe. I tak zrodziła się nowa rzeczywistość. Hodowcy z Tczewa czy Gdańska nic o tym nie wiedzieli. Nastąpiły drastyczne zmiany, to bardzo zaszkodziło gołębiom. Wtedy postanowiłem wypisać się z malborskiego związku i zapisać do większego w Gdańsku, żeby jakoś zadziałać. Usunąć błędy, które wynikały z niemieckiego wzorca, a tym samym przywrócić niejako pamięć i wkład polskich hodowców w tworzeniu tej rasy i w jej wieloletniej hodowli. Dokonując tych zmian wyparto polskość i wkład naszych rodaków, to nie mogło się podobać.

Chcąc działać musiałem znaleźć chętnych do pracy, jednak w tamtym okresie ciężko było o dobrych hodowców w Gdańsku w mojej dzielnicy. Po pewnym czasie znaleźli się adepci, jednak nie znali oni odmian, specyfiki rasy itd. Znali tylko odmiany: białą, czarną i mazry, czyli to co większość hodowców w kraju. O srokach nie mieli pojęcia. A, że historia kołem się toczy to na zebrania przynosiłem rysunki, kserokopie i starałem się im wszystko wyjaśnić i zachęcać nowych. Nazewnictwo, dobieranie w pary, to wszystko czego uczył mnie Pan Gajewski teraz ja przekazywałem, dalej. Aby Ci hodowcy mieli od czego zacząć trzeba było im gołębi, stąd mój główny nacisk poszedł na hodowlę, a nie loty. Oprócz tego starałem się ściągać nowe ptaki. Podzieliliśmy się pracą i każdy miał jakieś odmiany. Na kilku gołębnikach też łatwiej o dobre efekty i szybszą pracę, niż na jednym. I tak po kilku latach okazało się, że nasze ptaki nie są znów takie najgorsze, a i dość często zdobywamy czołowe nagrody. Bardzo mnie to cieszy, choć niestety, żeby uzyskać ten efekt i być konkurencyjnymi w kraju, hodowcy mimo posiadania polskich linii hodowlanych dolewali krew gołębi niemieckich, żeby dorównać im pod względem nowych trendów. To sprawiło, że gołębie te są już inne, no i nie latają przede wszystkim tak samo jak kilkadziesiąt lat temu. Do tego mają inny charakter, usposobienie i psychikę. Coś za coś. Ale jeszcze w kilku miejscach są gołębie w niezmienionej formie gdzie, hodowcy nie poszli za modą i trzymali się tradycji i hodują te ptaki dla przyjemności, a nie dla nagród i podstawowe wytyczne pozostały niezmienione. A czy nowy typ z ładniejszą głową jest lepszy? To kwestia gustu, niektórym podobają się głowy proste innym orzechowe, dla innych znów nie ma to specjalnie znaczenia, o gustach się ponoć nie dyskutuje. Ważne, żeby posuwać rasę do przodu i ją rozwijać.

Zdjęcie gołębie w locie

W momencie, kiedy praca w klubie na Pomorzu ruszyła, powstały pierwsze artykuły, materiały marketingowe, czy woliery, z którymi pokazywaliśmy się na wystawach. Zaczęły się też wyjazdy na wystawy międzynarodowe i duże sukcesy.

W okresie życia Pana Gajewskiego, kiedy się jeszcze uczyłem, kupowałem gołębie od czołowych hodowców np. Teofila Glazy czy Czesława Chojnackiego z Tczewa, głównie z Tczewa z rynku albo z gołębników. Były bardzo ładne pod każdym względem. Odrobina treningu wystarczała, by cieszyć się dobrym lotem tych gołębi, naprawdę nie potrzebowały specjalnej zachęty. Młode z pierwszego lęgu we wrześniu szły tak wysoko, że ich nie widziałem. Miały doskonałą orientację w terenie. Dopiero po 4-5 godzinach meldowały się w gołębniku, szybowały na dużych wysokościach. Nawet kiedy wypuszczałem trzydzieści - czterdzieści sztuk, rozbijały się w powietrzu i latały w niewielkich grupkach po 1-2 do 5 szt..

Ludzie zrzeszeni w klubach stanowią siłę i duży potencjał. Cieszy mnie, że nasi członkowie zdobywają nagrody w Polsce i za granicą, zarówno w gołębiach młodych jak i starych. To kluby dbają o rozwój rasy, jego kierunek i walory. Powróciliśmy do nazwy sokół gdański - przy kompromisie. Do wzorca powrócił arlekin i niebawem wróci sroka białoogoniasta. Do tego grona dołączą też inne odmiany. Klub pracuje na bieżąco, by poszerzać ilość odmian barwnych, szpice są uformowane i mamy powtarzalność cech. Więc wszystko jest na dobrej drodze.

Piotr: Czy któreś odmiany latały lepiej, a inne gorzej?

Sławomir: Wszystkie lotne gołębie pochodziły z Tczewa. Te które kupowałem, a były to głównie mazery czarne, wszystkie dobrze latały, nie wyróżniałem. Myślę, że wszystkie miały duży potencjał, a ewentualnie poszczególne linie mogły się nieznacznie od siebie różnić. Starsi Polscy hodowcy, którzy byli wychowani z korzeni międzywojennych z wpojoną zasadą, że gdańskich nie krzyżuje się z innymi rasami, zachowali walory tych gołębi. Gołębie w nowszym typie również mają wiele zalet i cech które budzą podziw. Sprawiają, że te gołębie są naprawdę atrakcyjne dla hodowców i wystawców. To nigdy nie będą te same gołębie, bo to niestety tylko "półprodukty". Zawsze fascynował mnie lot i właśnie takie gołębie chcę mieć, nie tylko dobrze wyglądające.

Zdjęcie wyróżnienie

Piotr: Być może należałoby wyodrębnić dwa typy tych gołębi, aby w jakiś sposób pogodzić te dwie ścieżki?

Sławomir: Ze starej szkoły powiem, że wygląd i lotność u tych gołębi musi iść w parze, jeśli nie to znaczy, że to nie jest sokół gdański. Mówiąc wygląd nie mam tu na myśli tylko głowy. Na szczęście obecnie już wprowadza się konkursy w odmianach barwnych i to może być szansa dla trudniejszych odmian, które nieco ustępują białym czy czarnym.

Piotr: To taką dużą szansą mogą być też loty konkursowe. Nie dość, że to dodatkowe pole do konkurencji, która sprawi, że dana gałąź hodowli może się bardzo rozwinąć to i miłośnicy gołębi lotnych mogą się przekonać do gdańskich.

Sławomir: Zdecydowanie. Myślę, że dużo dobrej pracy mogą zdziałać klubowicze. W grupie łatwiej się działa. Dzięki pracy wielu wspaniałych osób już udało się wiele dokonać, a myślę, że to jeszcze nie koniec, a o sokołach gdańskich będzie jeszcze słychać.

Piotr: Super, wielkie dzięki za rozmowę.

Sławomir: Dziękuję.